czwartek, 20 czerwca 2013

Posibilities.



| Lat, teoretycznie, trzydzieści trzy | Ten zabawny |
| Nic nie jest niemożliwe | Może być, ewentualnie, mało prawdopodobne |
| Anglik z akcentem |
| Nie martw się - to, w zasadzie, miało odpaść |Nigdy za dobrze się nie trzymało, w każdym razie | 
  | Lądowanie awaryjne |
| Siedem stłuczonych szklanek |
| Brak planu | ...Nie, ale zupełny brak planu |
| Będziemy improwizować |
| Manny Kirk |



Name’s Manfred… Theoretically.

Nic nie jest niemożliwe, budzenie się co dzień ze świadomością, że nie zobaczysz dziś błękitnego nieba jest całkowicie do zniesienia, a w kwantowe podróże w czasie wierzyć nie trzeba, bo ty jeszcze to wszystkim kiedyś udowodnisz. Poza tym, bezinteresowna pomoc jest fajna, poczucie humoru też jest fajne, głupawy uśmiech posyłany do każdego po kolei jest fajny i trybiki są fajne. Trybiki są najfajniejsze.

Łażenie za ludźmi krok w krok jest w porządku, dopóki nie wyskoczą na ciebie z pięściami, bo bronić się nie umiesz. Nieporadność życiowa ci nie przeszkadza, nie licząc rozbitych szklanek i powietrza, które cały czas podkłada ci nogę. Najwyraźniej zadarłeś z powietrzem za młodu. Lubisz swój akcent, bo chociaż trochę przypomina ci o domu.
Improwizacja to najlepszy plan na życie.


"You know what I always say about plans?"
"What?"
"That I don't have one!"


Możliwości są nieograniczone. Możliwości, niczym Manfred, zaczynają się na M. Poza tym, macie chyba ze sobą niewiele wspólnego. 

Nie ma co spodziewać się po tobie genialnych, filozoficznych wywodów, nie będziesz się więc również rozwodził na temat Możliwości. Ty wiesz, że wszystko jest Możliwe. Nikomu nie musisz nic udowadniać.
 
Możliwości, jako słowo, samo w sobie, brzmi ładnie – Manfred według niektórych też brzmi całkiem nieźle, co nie zmienia faktu, że preferujesz „Manny”.

Jesteś pokładową złotą rączką, co daje całkiem sporo Możliwości. Możesz wchodzić, gdzie chcesz, robić, co chcesz, mógłbyś, w zasadzie, doprowadzić do katastrofy krążownika międzygalaktycznego Santa Maria i nikt by cię nie obwiniał. Nie skorzystasz jednak z tej Możliwości.

"It's not. Except it is! Except it isn't! Depends on your angle!"

Jesteś gościem, który lubi ludzi i większość swojego czasu z ludźmi spędza.  Jesteś gościem, który lubi ludziom pomagać i robi to, kiedy tylko nadarzy się okazja. Jesteś gościem, który od zawsze ma swój własny punkt widzenia. Pomagasz technikom – pewna część ciebie wierzy, że wiesz więcej od nich, a jesteś przekonany, że masz znacznie więcej doświadczenia. Ale to jest tylko twoja sprawa. Nie mieszasz się, zostajesz nieco w cieniu – nie przeszkadza ci to. Wszyscy cię lubią, wszyscy cię znają i jeszcze nikomu się nie naraziłeś – pozostawanie w cieniu ma swoje plusy. Lubisz pozostawać w cieniu – robisz to na tyle umiejętnie, że mimo teoretycznego niemieszania się w sprawy innych zawsze zostajesz zauważony. 
Wszyscy cię znają. Nikt cię nie nienawidzi.


Wierzysz w teorię kwantowych podróży w czasie i w Możliwości. Bo Możliwości, niczym kombinacje prawdopodobnych zdarzeń losowych, są nieograniczone.

_____
Karta jest króciutka, mam w planach dopisać tu jeszcze ze dwa akapity. W ogóle mam wrażenie, że wyszedł z tego jakiś straszny bełkot, ale przysięgam, że to tylko przez okrutną temperaturę i zbyt wczesną porę. Mam nadzieję, że doszczętnie nie zniszczyłam postaci.
Poprawię jeszcze tą kartę, obiecuję. Jest fatalna. Ale nie mogłam się powstrzymać - spieszyło mi się, żeby już dołączyć.
Nie lubię zaczynać, choć bezsenność czasem pomaga w myśleniu - mogę się wysilić, jeśli ktoś ładnie poprosi. 
Jeśli klikniecie w mój bloggerowy nick, gdzieś tam powinien się wyświetlić numer Gadu Gadu - zapraszam, nie gryzę, tak się łatwiej dyskutuje o wątkach.
Dzień dobry. W zasadzie, jestem fajna.
 Allons-y!

9 komentarzy:

  1. [ Manny! Manny! (i tak jeszcze parę razy)
    Aż sobie pisnęłam z radości, bo mamy teraz zestaw techników w komplecie. Prawie jak srebrne sztućce, tylko ważniejsi.
    Koniecznie chcę wątek. Ja mogę zacząć, tylko - y'know - chętnie najpierw wysłucham drobnych lub większych sugestii]

    Carlos

    OdpowiedzUsuń
  2. [Również nie mogę powstrzymać entuzjazmu - MANNY <3
    Sawyer niezaprzeczalnie będzie nim oczarowana. Bo śmieszny taki, uroczy też jest, ogółem pewnie będzie jej ulubionym kolegą bo tak. Czy Manfred się na to zgodzi?]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Panie Manny, pan nie tłucze tych szklanek! Truman uwielbia ludzi z dobrym poczuciem humoru, więc nie odpuszcze sobie wątku! :)]

    OdpowiedzUsuń
  4. [chcę wątek i chętnie zacznę jak dostanę jakiś pomysł!]

    Etienet

    OdpowiedzUsuń
  5. [Kurczę, to strasznie szlachetne... Aż mi wstyd, naprawdę, bo - szczerze przyznam - ja się powstrzymać nigdy nie umiem. W każdym razie, Ella już jest, podglądać nie trzeba, można zacząć myśleć nad wątkiem ;) Zarówno ona, jak i Manny wydają się być takimi "dobrymi duchami" w zespole, mogliby się jakoś, na miarę możliwości Elli, dogadać.]

    OdpowiedzUsuń
  6. Między otrzymaniem a podpisaniem cyrografu Santa Marii McFly nie znalazł czasu na zastanowienie się, czemu akurat on, po co ma się pchać na koniec wszechświata czy co w ogóle będzie tam robił. Podejmowanie szybkich decyzji, szczególnie gdy na głowie ma się milion innych spraw jak zalanie mlekiem chocapiców czy włączenie czajnika, z pewnością jest przydatną umiejętnością i właśnie nią McFly lubił się chwalić. Przynajmniej do czasu, gdy przychodzi ocenić ową decyzję. Z tym już sobie Richie zupełnie nie radził; miał druzgocząco nisko rozwiniętą umiejętność rozważania problemów moralnoetycznych, o intuicji lepiej nie wspominać. Chciał, nie chciał, wdrapawszy się na pokład krążownika, został uśpiony, po czym (o zgrozo!) wybudzony. W poczuciu zupełnej beznadziei. No bo co oficer naukowy o specjalizacji w optyce ma robić na ósmym cudzie świata, które problemów z mikrocząstkami z reguły nie miewa? Jak ma się wykazać? Odpowiedź nasunęła się stosunkowo szybko, całkiem przypadkowo, gdy McFly z nudów grzebał przy swoich laserkach. Ich kolekcja napawała go dumą, nie potrafił bez niej żyć i prawdopodobnie zamordowałby kilku członków załogi, byleby je zatrzymać. W każdym razie, pewnego pięknego dnia okazało się, że w specyficznych warunkach laboratoryjnych (stan nieważkości, zero kelwinów, et cetera, et cetera) promienie gamma potrafią przekształcać się i zmieniać właściwości. Wytworzyć pole elektromagnetyczne. Z początku McFly nie chciał w to uwierzyć, bardziej prawdopodobne wydawało się, że oszalał z nudów na cholernej Santa Marii. To, ten jeden drobny impuls, miał przekreślić całą teorię dualizmu korpuskularno-falowego, który studiował blisko piętnaście lat. Nietrudno się domyślić, że po tym eksperymencie były kolejne i kolejne, zupełnie pochłaniając oficera coraz odważniejszymi pytaniami – jak daleko można się posunąć? To była nadzieja na urzeczywistnienie teorii teleportacji, nie mógł jej odpuścić.
    Coś poszło nie tak, śrubka nie ta, ręka zadrżała i jeden z miliona testów przerodził się w katastrofę. Napromieniowane cząstki wyleciały z pokoju, za nic biorąc rozpaczliwe wołania McFly’a i niepokojący pisk maszyn. Alarm! Tylko tego mu brakowało! W pierwszym odruchu chciał wybiec na korytarz, jednak zatrzymał się u progu i odetchnął. To nic, pomyślał w końcu, przecież zaraz kogoś przyślą, naprawią, co trzeba, będziemy żyć. A i cholerne cząstki kiedyś będą musiały się zatrzymać. Wrócił więc do stołu laboratoryjnego, zapominając o domknięciu drzwi (absolutnie nie chciał zgodzić się na automatyczne), by uzupełnić notatki. Jeszcze przez chwilę wymieniał pomoce, zmieniał, poprawiał, dodawał i usuwał, jednak wyników brak.

    [Na nic więcej się póki co nie zdobędę. Mogę tylko czekać aż Manny się wtrąci.]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Chcę wątek! Tylko pomóż mi z wymyślaniem, bo zbliżające się wakacje i wysyp blogów nie działają na mnie za dobrze :D]

    Dallas

    OdpowiedzUsuń
  8. [Jedyne co tu świadomie z Supewrnaturala to wizerunek, ale ten był narzucony i do dzisiaj nie wiedziałam nawet, że z przodu biznesmen, z tyłu imprezowicz ma z Supernaturalem cokolwiek wspólnego, bo nie widziałam nawet pół odcinka :D I zacznę za chwilę!]

    Dallas

    OdpowiedzUsuń
  9. Dallas nie był cierpliwym człowiekiem, a niecierpliwi naukowcy kwalifikowali się jednocześnie do dwóch kategorii – geniuszy i szaleńców. Tylko geniuszami byli opanowani panowie po pięćdziesiątce, którzy w życiu zrobili już swoje, zapewnili sobie gwiazdę w naukowej Alei Sław i mogą spokojnie umrzeć, zaś tylko szaleńców nie wpuszczali na statki kosmiczne, których załogi zadaniem jest kolonizacja obcej planety. Skoro tu był, nie dało się go nazwać po prostu wariatem, ale były takie zjawiska, które absolutnie wyprowadzały go z równowagi. Na przykład pobudka, kiedy jego zegar biologiczny nie wybił jeszcze odpowiedniej godziny albo zawieszające się komputery. Zwłaszcza te, które zawieszały się w najbardziej newralgicznym momencie dla zakończenia jednego z pierwszych (i przy okazji jednego z najważniejszych) etapów programowania kolejnego projektu.
    - Putain de bordel de merde! – Nie, Dallas nie mówił po francusku, ale tego przydatnego i bardzo sugestywnego zwrotu nauczył się od swojego francuskiego serdecznego kolegi ze studiów. – Na wszystkie akolitki Matki Teresy z Kalkuty, nie rób mi tego, stary! – prosił i groził, waląc pięścią w supernowoczesny komputer, jeden z wielu w jego zaułku małego mechanika. – Budujecie statki rozwijające prędkość nadświetlną, a nie potraficie zbudować sprawnego komputera?! – pytał, wznosząc symbolicznie ręce ku niebiosom, bo w końcu i Bóg (w którego nie wierzył) i główny pomysłodawca tego wypadu w przestrzeń kosmiczną (którego nie lubił, chociaż nie miał przyjemności go spotkać) znajdowali się wedle hierarchii właśnie na górze. – Manny, zrób coś, bo ja zwariuję z tym złomem!

    OdpowiedzUsuń